piątek, 30 listopada 2012

W ogniu nienawiści

  
Źródło zdjęcia:
http://www.wkinach.pl/tapeta,oczy-kobiece-spojrzenie.html


   Nie zrozumiałbyś gdybym ci powiedziała, dlaczego to wszystko zrobiłam. Musiałbyś sam zobaczyć strumienie krwi płynące od stosów zwłok bliskich, które dziwnie łaskawa ziemia chroniła w swych ramionach, a ich soki życia ciągle płynęły nieprzerwanie z każdą sekundą odbierając iskrę duszy. Musiałbyś sam uciekać przed ludzkim gwałtem, spać zawsze czujnie, wiecznie snem nie dającym ukojenia, jedynie nikły odpoczynek. Sam musiałbyś poczuć uderzenia ludzi, którzy gardzili takimi jak ja przez całe życie. Chciałbyś jednak usłyszeć tą opowieść? Niebywałe… Urodziłeś się w innych czasach niż ja, gdy w księgach zamieszczone były jedynie niknące z każdym stuleciem wzmianki o wydarzeniach jakie naprawdę miały miejsce. Już dawno ci, którzy znali prawdę zamienili się w pył i ich dusze krążą po tym czy innym świecie. Płonne są ludzkie nadzieje, wiedziałeś? Nigdy nie pytałam cie  jak umarłeś... Zapewnie będzie to jedna z setek opowieści, które słyszałam, a może jednak ludzie się czegoś uczą, może jest dla nas jeszcze jakiś ratunek…? Ach tak… Opowieść…
                                                               ***
   W tamtych czasach o ludziach takich jak ja, mówiono jedynie szeptem, a i tak nigdy nie można było być pewnym czy każde słowo nie odwróci się niczym ostrze przeciwko nam. Jedni mówili, że jestem aniołem, drudzy wiedzieli we mnie diabła, a ja nawet teraz nie potrafię powiedzieć kim byłam, jestem… Na początku powinnam opowiedzieć ci o moich rodzicach, dzieciństwie w gromadce rodzeństwa, ale nie mogę tego zrobić. Nie dlatego, że jest to część mnie, którą chcę, aby pozostała ukryta. Nie miałam dzieciństwa. Byłam porzuconym bękartem, który za strawę i skrawek ławy do spania wykonywał różne posyłki. Sprawiałam wrażenie, że nie znałam miasta, zawsze pytałam o drogę służące na targu. W tamtych czasach lepiej było być głupim, niż posiadać chociaż krztę inteligencji. Damy z dworu z racji pochodzenia były bezpieczne. Ja byłam gorsza nawet od niewolników łapanych jak bydło w krajach, w których jak powiadano ludzka skóra jest podobna do ziemi, tak ciemna i zawsze od siebie inna. Byłam bękartem, nie mając nawet imienia w momencie, gdy mnie znaleziono. Byłam dzieckiem ognia, tak jasne były moje włosy w promieniach słońca, gdy idąc iskrzyły się niczym pochodnia. Przybyłam z morza – to stamtąd wyłowiono mnie, gdy przybyłam z nikąd. Myślałam, że w pewien sposób chociaż ogień i woda są moim schronieniem, że będę bezpieczna – myliłam się – to właśnie ogień stał się moim przekleństwem.
   Każdy dzień mojego życia był podobny do drugiego, aż do momentu gdy skończyłam siedemnaście wiosen. To właśnie wtedy, upalnego lata spotkałam mężczyznę, którego szaty były odzwierciedleniem jego urody, wykonane z miękkiego materiału, były tak inne od tego co mnie otaczało, że wydawał się pochodzić z innego świata, i tak było. Jego słowa, były piękne i wyszukane, jakby starannie przygotowywał się do każdej naszej rozmowy, myśli głębokie… Nie wiedziałam czego oczekiwał ode mnie od pierwszego naszego spotkania. Nie wiedziałam do czego zmierzał  gdy patrzył mi w oczy, mówił, o wszystkim co widział. Fascynował mnie i zawładnął moim sercem, ale nigdy nie żałowałam żadnej sekundy z nim spędzonej. Pokazał mi czego pragnął pewnego dnia na leśnej polanie. To było upalne lato, piękne i szalone, gdy promienie słońca oświetlały mnie jak nigdy, a ja czułam, że żyję bardziej niż kiedykolwiek. Później zniknął, niespodziewanie, bez pożegnania. I tylko w jego ruchach było w tym tyle uroku, ukryta obietnica. Wiedziałam, że to nastąpi, ale nie żałowałam. Nie powiedziałam mu, że pod moim sercem rozwija się nowe życie – nie zmieniło by to nic, oprócz uczynienia z tego rozstania ucieczki. Pozostał wspomnieniem, nikłym i pięknym niczym więdnący z każdym dniem kwiat przy sercu. To właśnie z nim rozpoczyna się moja historia i życie w wygnaniu.
   Z każdym kolejnym dniem moje suknie coraz bardziej opinały się na rosnącym brzuchu, a ja każdego ranka wstawałam, mocno zaciskając zęby, aby  po prostu żyć. Gdy było już wyraźnie widocznie co się ze mną dzieje odrzucili mnie nawet ci, którzy przygarnęli mnie, niemowlę znajdujące się w żywych wodach, myśląc, że razem ze mną z ich domu zniknie wstyd. Nie miałam dokąd się udać, co nie jest dziwne, nie miałam żalu… Zebrałam te kilka rzeczy, które tak naprawdę należały do mnie, trochę strawy, czystej wody i wyruszyłam przed siebie, nie oglądając się nawet na mury miasta, które nigdy nie stały się moim prawdziwym domem.
   Nigdy nie byłam tak w pełni zdana jedynie na siebie. Nie było łatwo. Pierwszego dnia załamałam się, ale most, który zostawiłam za sobą dawno skrył się w odmętach przeszłości i nie mogłam już wrócić. W głębi lasu znalazłam opuszczoną chatę. Dopiero później dowiedziałam się, iż należała do miejscowej znachorki, która zmarła na długo przed moim przybyciem.
   Osiedliłam się tam, zbliżała się zima, a we mnie rozwijała się istota całkowicie ode mnie zależna. Nie byłam już sama. Pamiętam te chłodne, zimowe noce, gdy przez zatykane mchem i resztkami trawy, dziury w ścianach wkradał się przeraźliwy chłód, przed którym w żaden sposób nie mogłam się obronić.
   Niedługo po pierwszych mrozach miałam tam też pierwszego gościa. Był rannym szlachcicem, któremu zwykli medycy nie mogli pomóc. Nie wiedział, że stara znachorka nie żyła. Zobaczyłam jego wciąż krwawiące rany i wiedziałam już co musiałam zrobić. Uleczyłam go, a w zamian podarował mi pieniądze, za które mogłam kupić coś dla siebie i dziecka. Nie wiem co opowiadał ludziom, nie wiem też jak bardzo ubarwiał to, w jaki sposób go uzdrowiłam, ale zaczęli do mnie przychodzić ci, którzy w ucieczce przed śmiercią mieli odwagę oddać się pod moją opieką, mimo, że nazywali to co robiłam grzechem. Byli mi wdzięczni jedynie do momentu, gdy znajdowali się pod moim dachem. Później zapominali o wszystkim co dla nich zrobiłam. Nie czyniłam cudów, nie byłam związana z kościołem, gdy w tamtych czasach duchowni napawali się władzą jaką mieli nad śmiertelnikami, zapominając, że śmierć nie skreśli ich ze swojej długiej, nieodwołalnej listy. To właśnie wtedy nazwano mnie czarownicą.
   Natasza urodziła się razem z pierwszym promieniem wiosny i była niczym dar zesłany z niebios na tą przepełnioną krwią ziemię.  Była jak promyk słońca, czystym i nieskalanym przez nikogo dobrem, a ja kochałam ją bardziej niż własne życie. Złapano mnie nad strumieniem, gdy zbierałam zioła potrzebne do uzdrawiania. Związaną, bili tak długo, aż moje oczy wypełniły się czernią, a ja pogrążyłam się we śnie. To byli ludzie kościoła. Obudziłam się w lochach, gdy rzucono mnie na ubitą ziemię, która odtąd miała służyć mi za miejsce do snu. Nie musiałam długo czekać, chwilę później zjawili się żołnierze, którzy piętnowali mnie, jak robili to z każdą czarownicą. Wiedziałam dlaczego zostałam schwytana, ale w moich myślach była tylko Natasza… Nie wiedziałam jak długo byłam w lochach, dzień zamienił się w noc, po której nigdy nie wschodzi słońce. Nie powiedziałam ani słowa, nic by dla nich nie znaczyło gdybym zaprzeczyła. Nie wiedziałam nawet czy kobieta, która podawała mi wodę była snem czy jawą. Pamiętam do dziś jej błękitne oczy, które pełne były tajemnic w swej niebiańskiej barwie. Tylko jej mogłam zaufać.  Mówiłam do niej, szeptałam… O Nataszy, o domu, błagałam ja aby uratowała moje dziecko.
    Coraz trudniej mi było budzić się z pełnego czerni snu, w którym unosiłam się w pustce, po każdym dniu pełnym tortur. Tego razu ocknęłam się, gdy ciągnęli mnie przez korytarze, po raz pierwszy od dłuższego czasu zobaczyłam słońce i nie zważając na ból patrzyłam uważnie na wszystko co mnie otaczało, na wszystkie te barwy dzieciństwa. Nie wypuścili mnie, nie łudziłam się tym nawet, ledwie patrzyłam na to co ze mną robią. Czułam ogień – sama płonęłam. Krzyczałam tak bardzo, iż miałam wrażenie, że samo niebo zaraz załamie się pod ciężarem mojego cierpienia. Widziałam w oczach strach, ale też żądzę przepełnioną chęcią patrzenia. Zło… Myślałam, że ból nie skończy się nigdy, że będzie trawił mnie dopóki nie stanę się prochem, a ja na zawsze będę tego świadoma, ale nagle poczułam koniec. Poczułam śmierć, która jako jedyna mnie nie opuściła i byłam jej za to niemal wdzięczna. Zanim złotymi nożycami przecięła nic mojego życia, zobaczyłam w tłumie mojego ukochanego, a po jego policzku powoli spłynęła srebrna łza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bardzo dziękuję za komentarz i uwagi co do moich tekstów;) Nie bójcie się krytykować, ale z uzasadnieniem! Każdy ślad, który zostawiacie sprawia mi ogromną radość!
Ps. Drodzy Anonimkowie! Jeśli to nie problem podpiszcie się imieniem/nickiem czy nawet jedną literką ;)
Ps2. Dla zachowania ciągłości wypowiedzi, moje odpowiedzi będą tuż pod waszymi komentarzami :)