środa, 30 lipca 2014

Pod ciężarem radości


Źródło zdjęcia:
http://idawer.bloog.pl/id,330817016,title,przyplatal-mi-sie-smutek,index.html?smoybbtticaid=6132ca


Drżącymi rękami próbowałam otworzyć drzwi garażu, które stawiały mi teraz zażarty opór. Samochód odpalił, pospieszając mnie miarowym naciskiem na pedał gazu.

-Szybciej, szybciej, szybciej – powtarzałam cicho. Nie dopuszczałam do siebie żadnej myśli, najmniejszej iskry uczuć. Zostawiłam w sobie jedynie ów nakaz pośpiechu, do którego wdzierało się coraz bezwzględniej, realne widmo paniki. Oddech przypominał bardziej wymuszony świst, zmieszany z westchnieniem ulgi, w momencie gdy drzwi nareszcie stanęły otworem. Ciemna noc, przypominająca bezmiarem toń oceanu, wdarła się do tego skrawka bezpiecznego świata, w którym niegdyś wierzyłam, że nie może spotkać mnie nic złego. Włączając światło, by odnaleźć w sobie choć iskrę spokoju, jedną ręką sięgnęłam po telefon, który jak zauważyłam, po raz kolejny odgrywał już zawzięcie melodię dzwonka.

- Halo – powiedziałam, odbierając.

- To już koniec. Nie ma już żadnej nadziei – usłyszałam starszego człowieka, którego głos niósł ze sobą nieprzemijające brzemię, wynikające z poznania bólu każdego wieku.

Telefon nieomal wypadł mi z ręki. Z gardła wydarł się krzyk, którego nie mogłam powstrzymać. Nie przypominał niczego co znałam. Przedarł się przez otaczającą mnie ciemność, rozdarł ciszę na dwoje. Ale nawet gwiazda nie upadła pod ciężarem tego cierpienia. Nie wiem kiedy moje policzki pokryły się łzami. Wbiegłam pod koła ruszającego samochodu. Nie myślałam o niczym. Podałam telefon kierowcy samochodu, który przyłożył go do ucha, wysłuchał w milczeniu tych kilku słów, po czym oddał mi go i ruszył bez słowa, w rozprysku rozrzucając kamienie. Padłam na kolana cicho szlochając. Czułam, że mogłam oddać wszystko, byle utrzymać to jedno życie tutaj, na ziemi. Błagałam Boga o cud, obiecując mu wszystko co miałam. Padały kolejne słowa, przemieniające się w groźby, prośby i błagania. Odmawiałam kolejno każdą modlitwę, którą znałam, bojąc się, że jednej zabraknie i wszystko pójdzie na marne. W pewnym momencie bez sił opadłam, opierając się teraz już na własnym posłaniu. Czułam się pusta. Nic nie mogłam zrobić, a tak bardzo się bałam.

Minęła ta noc, której już nie pamiętam. Minęły kolejne dni. Jestem teraz przy jej łóżku, ciesząc się, że tym razem szelest moich ubrań, nie wytracił jej, z niespokojnie delikatnego snu. Spoglądam na jej twarz, prosząc jedynie w duchu o kilka spokojnych godzin, o drobną chwilę wytchnienia, która da jej ukojenie. Tak bardzo chciałabym, aby jutrzejszy ranek był dla niej piękniejszy, aby miała więcej siły by zmagać się z życiem.

Niektórzy mawiają, że dostajemy tylko tak wielki ciężar, jakiego jesteśmy w stanie udźwignąć. Ona  jest wspaniała, wyjątkowa. Lecz przede wszystkim, chociaż zapewne tak nie uważa, jest silna. Ciągle mimo wszystko potrafi się śmiać.