Źródło zdjęcia: http://prorok.be/2013/04/kiedy-nadzieja-umiera/ |
Pamiętam jak bardzo
było zimno, jak śnieg wkradał się we włosy, a mróz bawił kłując zaczerwienione
policzki. Pamiętam tą drogę, długą i szarą, tak twardą i trudną. Nie było
zieleni, nawet liści skąpanych w złocie, jedynie gwoździe wykrzywione pod
naporem słów/stóp.
Dłoń matki, która
ściskała mnie mocno była wszystkim co znałam: miłością, ofiarą, współczuciem w
noc, gdy koszmary stawały się prawdą. To za nią podążałam, wskazywała mi drogę,
najlepszą, miękką jak puch skrzydeł podniebnych ptaków.
Pamiętam te schody,
brudne, dawno nieużywane. Później drabina, której szczeble szczerzyły swoje kły
jak dzikie zwierzęta próbując mnie odstraszyć.
Patrzyłam w Słońce.
Było piękne. Poczułam ręce mamy na plecach, delikatne, jak wtedy, gdy
poprawiała mi niesforne kosmyki włosów. Byłam jej dziewczynką – mówiła. Później
stały się twarde, ostre jak igły, którymi przebijano mi dłonie. To one mnie pchnęły.
Spadałam. Nie bałam się, ufałam jej. To woda i jej mokre usta ukoiły mój ból.
Później był już tylko Księżyc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Bardzo dziękuję za komentarz i uwagi co do moich tekstów;) Nie bójcie się krytykować, ale z uzasadnieniem! Każdy ślad, który zostawiacie sprawia mi ogromną radość!
Ps. Drodzy Anonimkowie! Jeśli to nie problem podpiszcie się imieniem/nickiem czy nawet jedną literką ;)
Ps2. Dla zachowania ciągłości wypowiedzi, moje odpowiedzi będą tuż pod waszymi komentarzami :)