Mrużąc
delikatnie oczy, spoglądałam ukradkiem na jej postać odwróconą do mnie plecami.
Wyglądała przez okno, próbując dostrzec coś o czym nie miałam pojęcia. Jedną
ręką wyciszyła radio, które jej zdaniem grało za głośno. Pospiesznie
zatrzymałam słowa, które cisnęły mi się na usta. Ten jeden raz mi się udało.
Odwróciła się od okna i zatrzymała przede mną. Jej spojrzenie było zmęczone,
zabarwione lekką nutą smutku. Ten wzrok ciążył mi na sercu, opadł na nie jak
niechciany kamień o ostrych krawędziach, który ranił zostawiając trudne do
zabliźnienia rany. Byłam w stanie unieść ten ciężar. Wiedziałam, że jest niczym
w porównaniu do tego, który spoczywa na jej barkach.
Przyciągnęłam
ją powoli do siebie i oparłam głowę na jej ramieniu. Tym razem nie musiałam się
schylać, aby się z nią zrównać. Pomyślałam sobie, że mogłabym stać tak całą wieczność.
Czuć obejmujące mnie ramiona, zapach jej skóry, dotyk zimnego policzka. Te
chwile zawsze wydawały mi się jedynie sekundami, mimo że trwały nieraz znacznie
dłużej. Nagle zacisnęła na mnie ramiona nieco silniej, niejako mnie unieruchamiając,
po czym zaczęła się śmiać. Przebywanie w takiej klatce nie przeszkadzało mi.
Tych ramion się nie bałam. Zapytałam o powód jej śmiechu. Odparła, że ja nim
jestem, nie wyjawiając przy tym więcej szczegółów. Przygarnęłam ją do siebie
mocniej, bardziej świadomie, również się uśmiechając. Pomyślałam o tym, że może
śmiać się ze mnie, ile tylko zapragnie. Nie będzie mi to przeszkadzało. Mogę ją nawet nakłaniać, byle tylko móc usłyszeć
jej śmiech, którego brzmienia już powoli zapominałam. W jej życiu było za mało
radości. Byłam wdzięczna za każdą myśl, chwilę będącą iskrą i powodującą jej radość.
Trzymając ją
w ramionach myślałam o tym, że to kiedyś się skończy, że kiedyś mi jej
zabraknie. Mimowolnie w myślach dziękowałam Bogu za to, że miałam tego świadomość.
Nie chciałam marnować żadnej chwili. Pragnęłam zapamiętać każdą z nich jak
najdokładniej. Spojrzałam na jej twarz próbując stworzyć w myślach jej dokładny
obraz. Nie chciałam pominąć żadnego odcienia barw, którymi mieniły się jej
oczy. Utrwalałam sobie linie, którymi poryta była jej twarz. Niektóre powstały
z uśmiechu. Nie szpeciły jej, lecz dodawały niejako uroku. Inne zaś, których
było znacznie więcej, naznaczyły jej twarz warstwami bólu, którego
doświadczyła. Nie były one dla mnie symbolem jej cierpienia, ale zwycięstwa i
odwagi, którą pokazała, by być właśnie w tym miejscu, a nie w innym.
Pośpiesznie
odwróciłam wzrok, by nie dostrzegła w nich moich łez. Sekundy tym razem mi
dane, skończyły się. Uwolniła się z mojego uścisku i wyszła z kuchni. Chwilę
tam zostałam, próbując okiełznać w jakiś sposób galopujące myśli. W pewnej
chwili poddałam się. To akurat nie było ważne. Wyszłam z kuchni, kierując się
odgłosem jej kroków. Wykorzystam każdą sekundę. Bez żalu, bez zmartwień, bez
zbędnych myśli. Teraz to nie ja byłam ważna.
kocham kocham kocham <3 :*
OdpowiedzUsuńczekam na więcej ;)
Dziękuję, dziękuję, dziękuję :* :D
UsuńSama mam nadzieję, że będzie więcej, bo pisanie sprawia mi ogromną radosc :D
Bardzo piękny post. Czuć w nim jest uczuciowość bardzo głęboką :)
OdpowiedzUsuńBardzo piękny post. Czuć w nim jest uczuciowość bardzo głęboką :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo!
UsuńWłaśnie tak chciałabym dalej pisac :) Aby właśnie czytelnik mógł poczuc to, o czym opowiadam ,,, :)
Jejku, to jest niesamowite <3
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuń